niedziela, 5 czerwca 2016

Szklany anioł



- "No i jak Ci się podoba ta kobieta?"- zagadnęła mnie matka, kiedy wracałyśmy do domu z pierwszej sesji z nową terapeutką.
- "A tam mamo, taka sama jak one wszystkie! Jakaś taka bez wyrazu!".
- "Nie, no mnie się podoba, brzmiała z sensem!".
- " Dobra, mamo nie ględź, będę do niej chodzić, w końcu gdzieś muszę..." - stwierdziłam z kwaśną miną, jak zwykle ze wszystkiego niezadowolona.
Godzinę wcześniej przed drzwiami swojego gabinetu powitała nas ładna, szczupła i nieco roztargniona niewiasta w okularach i błękitnym szalu. Zapomniała kluczy i nie miałyśmy jak dostać się do środka. Przypadek sprawił, że nam się udało, co skwitowała żartobliwym "to znak". Zabrzmi tandetnie, ale dziś już wiem, że to los postawił ją na mojej terapeutycznej drodze...

Dwie rzeczy przesądziły o tym, że tam zostałam. Pierwszą było użycie przez nią, na jednej z pierwszych naszych sesji, słowa PROSZĘ. "Proszę, czy możesz w ten sposób o sobie nie mówić"  powiedziała szczerze zmartwiona. Te słowa wbiły mnie w fotel. "Jak to?! Siedzi przede mną kobieta, która jest kimś! Ma tytuł doktora nauk medycznych, wykłada na wyższej uczelni, wydała książkę i pewnie ma kupę kasy, a prosi o coś takie zero jak ja??? Takie zapłakane nic, załykujące się psychotropami, siedzące w domu na utrzymaniu matki!!! Niebywałe...".  Drugą rzeczą była piękna cecha jaką u niej dostrzegłam. Mojej terapeutce, kiedy opowiadam jej coś przykrego ze swojego życia, szklą się oczy. Widać wtedy u niej autentyczne wzruszenie, którego nie zaobserwowałam jeszcze u żadnego innego terapeuty! Kiedy tak się dzieje, czuję się w epicentrum wszechświata! I choć trwa to tylko kilka chwil, w tym właśnie momencie mam poczucie, że ktoś mnie naprawdę słucha i rozumie!

Wygląd raczej intelektualistki, spokojny, kojący głos , młoda, delikatna twarz bez grama makijażu...Długo wydawało mi się, że to anioł w ludzkiej postaci. Kryształowy anioł bez skazy, który nigdy nie powie, ani nie zrobi niczego dla mnie przykrego. Cóż... pomyliłam się. Na jednej z sesji wkurwiłam ją do tego stopnia, że oczy płonęły jej jak pochodnie... Zobaczyłam drugą stronę. Potrafiła być zimna, obojętna, a nawet bezczelna! Pomnik ze szkła, który wzniosły moje wyobrażenia i nadzieje rozpadł się na miliony drobnych kawałków! Wyszłam z jej gabinetu z pełnym przeświadczeniem, że już nigdy tam nie wrócę! Wróciłam i dostałam lekcję. Dama w błękicie nie tylko ku mojemu zaskoczeniu zdecydowała się na kontynuowanie terapii z "niewygodnym klientem", ale i przeszła nad wszystkim do porządku dziennego. Nie chowała urazy i traktowała mnie tak, jakby nasze spięcie, w ogóle nie miało miejsca.

Doceniam wiele jej cech. Bardzo podoba mi się intelekt i to, że dyskutuje ze mną, aż do momentu, gdy brak mi już argumentów na to, jakie to moje życie nie jest beznadziejne. Szalenie zaskakuje mnie etyka jaką kieruje się w pracy. Nie pyta o nazwiska, nie ciągnie za język jeśli waham się, aby powiedzieć jej o czymś bardzo osobistym. Moja poprzednia terapeutka często przytaczała przykłady z życia swoich klientów, damy w błękicie nawet nie miałabym śmiałości o to pytać... Jest świetnym strażnikiem tajemnic, dlatego wiem, że mogę powiedzieć jej o wszystkim i nigdy nic nie wyjdzie poza drzwi jej gabinetu. Rozmowa z nią nie przypomina kawki z koleżanką, czuwa, żebym mówiła na temat i maksymalnie wykorzystuje dany nam czas. Jednocześnie uwielbiam, kiedy zdarza jej się wychodzić z roli statecznej pani psycholog. Gdy śmieje się szczerze z moich żartów, lub samej siebie. Gdy ekspresyjnie podnosi do góry kciuki na znak, że jest ze mnie dumna...

Na Boże Narodzenie postanowiłam zrobić jej niespodziankę. Ręcznie wykonałam drewniane pudełeczko i świąteczną bombkę. Chciałam, żeby ten prezent był na tyle osobisty, aby wiedziała, że jest tylko dla niej. Pomalowałam szkatułkę na kolor błękitu i przyozdobiłam cytatami, które ją inspirowały. Całość tworzyłam przez parę dni. Włożyłam w to bardzo wiele pracy i serca. Najciekawsze jest jednak to, że mimo, iż mam takie zdolności i lubię rękodzieło, nigdy wcześniej NIKOMU niczego nie zrobiłam... Nawet własnej matce... Wiedziałam, że przekraczam granicę, a ona jako profesjonalistka, może podarku nie przyjąć. Wiedziałam jednak, że jeśli jest jak mi się zdawało dobrym człowiekiem, nie odmówi. Nie pomyliłam się. Odpakowywała mój prezent jak dziecko i zaszkliły jej się oczy... Kiedy umieściła wpis na temat tego podarku na swoim blogu, już byłam pewna, że ten gest dla niej coś znaczył. Może mniej niż dla mnie, tego nie wiem. Wiem jednak, że było warto...

Prawdą jest, że nagięła dla mnie zasady jeszcze parę razy. Doceniam każdy z nich i myślę, że gdyby nie nasz kryzys, każdą jej uprzejmość traktowałabym jako coś co mi się należy. Prawda jest jednak taka, że ona wcale niczego nie musi. Płacę jej za sześćdziesiąt minut, a wszystko co jest "poza" to jej dobra wola. Ale czy tylko? Myślę, że nie... To co jest "poza" sprawia, że jest w moich oczach po prostu ludzka. Jest ludzka, kiedy wychodzi z roli intelektualistki i ku mojemu zachwytowi mówi "kurwa mać" ! Jest ludzka, kiedy  nie siedzi sztywno, tylko kręci się na fotelu i gestykuluje! Jest ludzka, kiedy ma odwagę przyznać się, że sama leczyła się na depresję i również wtedy, gdy ma gorszy dzień i wygląda jak po paru nieprzespanych nocach, też jest ludzka...

Jej jedynej spośród szesnaściorga znawców ludzkiej psychiki, udało się stworzyć ze mną więź. Jej jedynej udało się sprawić, że mimo, iż poczułam się zraniona, odrzucona i kompletnie nieważna, wróciłam na terapię i zeszłam ze swojego piedestału. Piedestału, na który wzniosły mnie dwa wpierane mi przez całe dzieciństwo hasła: duma i ambicja!

Kiedyś byłam wobec niej nachalna, słałam smsy i coraz bardziej przekraczałam granice... Teraz jednak nie musi się już obawiać mojej natarczywości. Choć jest dla mnie bardzo ważna i często w dni takie jak ten, gdy czuję się bardzo samotna, tęsknię do kontaktu z nią, wiem, że przestrzeganie pewnych zasad jest koniecznością, aby terapia była terapią. Życie jednak jak to sama kiedyś powiedziała pisze różne scenariusze. Jeśli przyszłoby mi kiedyś do głowy odebrać sobie życie, chciałabym, żeby niezależnie od tego czy jest wierząca czy nie, nagięła ostatni raz zasadę i stanęła obok mojej matki na moim pogrzebie...