"Ze mną jest wszystko w porządku to tylko zachwiana równowaga chemiczna w mózgu". Dziewięć lat na antydepresantach bez przerwy. Bardzo długi czas byłam zwolenniczką farmakoterapii. Nie wiem czy dalej jestem, biorąc pod uwagę jak się czuję.
Teraz zażywam Fluoeksetynę - sławny w USA Prozac i mój organizm szaleje mimo. że byłam już na tym leku kilkukrotnie. Jedyne co mi się kojarzy ze stanem, jaki przechodzę to - ja pierniczę zabrzmi to idiotycznie - transformacja w wampira. Poważnie. Jakbym nabierała jakichś nadnaturalnych zdolności. Widzę barwy wyraźniej, czuję zapachy bardziej intensywnie, smak mi się zmienia. Najgorsza jest potworna irytacja i mrowienie w dłoniach, które mi przeszkadza w zrobieniu czegokolwiek. Mdli mnie jakbym była w ciąży, nadmiernie się pocę. System nerwowy po prostu siada. Miałam wczoraj taki moment, że nie mogłam ruszyć rękoma, jak gdyby organizm mi się po prostu zaciął! Nie było to spowodowane stresem, tylko działaniem tej super zbawiennej serotoniny. Może i jestem wariatem (włączył się nadmierny krytycyzm - w porównaniu z ludźmi z psychiatryka jestem tylko zaburzona) ale to co się teraz ze mną dzieje jest winą tylko i wyłącznie tabletek szczęścia. Powinno minąć za jakiś czas. Nie całkowicie, ale chociaż o połowę.
Jedynym momentem kiedy czuję się normalnie to kilka minut pobytu w lodowatej wodzie, kiedy jestem w saunie. Wówczas, gdy moje ciało zamarza nie mam tej kretyńskiej nadwrażliwości na bodźce. Polecam wszystkim "psychicznym" się przełamać i poczuć to hardcorowe uczucie nieważkości kiedy to rozgrzany do czerwoności organizm zanurza się w lodowatej wodzie. Najlepiej zanurkować i z wstrzymanym oddechem wytrzymać kilka sekund. Bardzo odświeżające uczucie - bolesne też, ale odrobina masochizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła - to stwierdzenie nie dotyczy cięcia się :P.
Kiedy pierwszy raz zaczęłam brać Prozac też czułam się fatalnie. Warto jednak nadmienić, iż po jakimś miesiącu zażywania miałam cudowny wzlot. Pamiętam jak wybrałam się z matką i byłym chłopakiem do centrum handlowego. Podobało mi się wtedy dosłownie wszystko co zobaczyłam na wystawie, nawet kolor gówna zdawał się cudownie miodowy. Zagadywałam ekspedientki, nie miałam najmniejszego problemu z kupieniem czegokolwiek. Do tej pory podczas robienia zakupów odczuwałam lęk, nie cierpiałam tego wręcz. Wówczas nic, czysta radość ze zwykłego oglądania ciuchów! Zniknęły moje problemy z orientacją w terenie, wreszcie wiedziałam gdzie jestem i nie bałam się, że się pogubię między półkami. Rozsadzało mnie uczucie szczęścia a problemy nie istniały. Później minęło i znormalniało.
Mam dziś kłopot ze skupieniem się na tym poście, z ubraniem myśli w słowa. Pisanie mnie drażni. Zresztą jak wszystko. Płodząc to chciałam pokazać zalety i wady antydepresantów, ale chyba mi nie wyszło. Mętne to wszystko ale zostawię. Wkońcu mam prawo mieć lepszy i gorszy dzień, czyż nie?