sobota, 28 listopada 2015

Pierwiosnek


Kiedy skończyłam pierwszą klasę podstawówki matka przeniosła mnie do nowej szkoły. Może, gdyby tego nie zrobiła, dziś byłabym zupełnie kimś innym? Osobą pewną siebie, przebojową i radzącą sobie świetnie w życiu? Niestety stało się...Ta decyzja spowodowała, że na mojej drodze pojawiła się pierwsza wielka niespełniona miłość. Była to głęboka fascynacja a nawet obsesja, która skutecznie zabiła we mnie wiarę w siebie i spore pokłady woli walki, którymi dysponowałam jeszcze jako dziecko. Zaczęło się dość niewinnie....

Do tej pory pamiętam fragmenty dziecięcego wierszyka o pierwiosnku, którego kazała mi się nauczyć moja nowa wychowawczyni. Mówiąc ten wierszyk pierwszy raz, wśród grupki dzieci stojących pośrodku salki do katechezy, dostrzegłam zielonookiego. Miałam 9 lat i już wiedziałam, że to on zostanie moim mężem. Nie potrafię tego wytłumaczyć, było to doświadczenie wręcz mistyczne, którego nie da się opisać słowami.
Zbieg okoliczności sprawił, że posadzono nas razem w ławce. Próbowałam nawiązać z nim kontakt, jednak on nie zwracał na mnie większej uwagi. Był zajęty brylowaniem w towarzystwie innych popularnych w klasie chłopców. Razem z nimi straszył dziewczynki konikami polnymi, a gdy to go nudziło, był zajęty zalecaniem się do najładniejszej dziewczynki w klasie - małej miss. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że "chłopcy są guuupi" i przestałam zwracać na niego uwagę. Zajęłam się nawiązywaniem przyjaźni z dziewczynkami, miałam też innego kolegę, który zrywał mi kwiatki i regularnie odprowadzał do domu po lekcjach. Lata mijały, a mój kontakt z zielonookim był sporadyczny. Pojawiał się w zabawach i szkolnym życiu, jednak chwilowo nie stanowił obiektu westchnień - na szczęście miałam ciekawsze zajęcia. Do czasu....

Klasa szósta okazała się przełomem. Zielonooki często chorował, a że mieszkaliśmy na tej samej ulicy przychodził do mnie po lekcje. Zaprzyjaźniliśmy się. Szalenie podobało mi się jego poczucie humoru - złośliwe, sarkastyczne i jednocześnie inteligentne. Świetnie bawiłam się w jego towarzystwie, nigdy mnie nie nudził. Imponował mi tym, że miał lepsze stopnie. Najbardziej pociągające dla mnie było jednak to, że diametralnie różnił się od pozostałych chłopców w klasie. Zielonooki był dzieckiem z tzw. "dobrego domu", "na poziomie". Nie przeklinał, nie bekał, nie puszczał bąków, nie poklepywał dziewczyn po tyłku, jak to jego koledzy mieli w zwyczaju, jednym słowem wyrastał ponad szerzące się w mojej klasie prostactwo. Z biegiem czasu, właśnie przez to, że świetnie się uczył, stał się obiektem zazdrości tępionym przez innych chłopców. Ja, mimo, że bardzo chciałam być popularna i lubiana, a kontakty z nim szkodziły mojej reputacji, miałam to głęboko w dupie. Zapatrzyłam się w niego jak w święty obrazek. Chciałam wciąż przebywać w jego towarzystwie, a gdy rozmawiał z innymi dziewczynkami byłam smutna i zła. Miałam pecha, gdyż jemu przez całą podstawówkę podobała się wspomniana wcześniej mała miss, o czym otwarcie i bez krępacji mnie informował. W końcu byłam jego przyjaciółką, więc czemu nie miałby być szczery? Z tego, że sprawia mi tymi słowami niesamowitą przykrość, chyba nie zdawał sobie wówczas sprawy.

Wola walki, jaką wtedy jeszcze w sobie miałam, oraz przekonanie, że jestem wartościowa i mogę się podobać płci przeciwnej, powodowały, że walczyłam o jego uwagę jak lew. Powiedziałam sobie "ten, albo żaden inny" i stopniowo zaczęłam realizować plan podbicia jego serca. Starałam się nie zalecać do niego zbyt otwarcie - na to byłam za dumna. Kombinowałam jednak jak tylko mogłam. Na szkolnej dyskotece zamieniałam kotyliony, tak, żebyśmy musieli razem zatańczyć. Siedziałam za nim w ławce po to, by sprawnie przebiegała między nami komunikacja, często wysyłanych przeze mnie liścików. Namawiałam go, żeby brał ze mną udział w szkolnych przedstawieniach, wtedy po szkole, na próbach, też mogliśmy przebywać razem. Załatwiałam z nauczycielami jak najczęstsze dyskoteki klasowe - wiadomo tam gdzie ciemno i można się przytulać szanse na płomienne uczucie wzrastają. Kiedy sama stałam się obiektem westchnień innego kolegi z klasy, stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie wzbudzanie w zielonookim zazdrości. Mój adorator w błogiej nieświadomości pisał mi listy miłosne, a ja oczywiście chwaliłam się nimi najlepszemu przyjacielowi. Pobiłam samą siebie, kiedy wymyśliłam występ zespołu Spice Girls. Przed całą szkołą, jako jedna ze spicetek, wiłam się w wydekoltowanej, kusej kiecce, na kolanach swojego adoratora od listów, ściągając mu krawat i rozpinając koszule - tak, wszystko to sama wymyśliłam!!! Nauczycielki były lekko zgorszone, pół podstawówki pękało ze śmiechu, a  w zielonookim coś drgnęło. "Było warto" - pomyślałam. 
Jakiś czas po występie zaproponował mi, że nauczy mnie jak się całować. Początkowo byłam wniebowzięta, jednak, gdy usłyszałam, że to ma być pocałunek "na języczki" mało nie zemdlałam. I tak kolejne pół roku on usiłował mnie pocałować, a ja uciekałam, gdzie pieprz rośnie. Naturalnie bardzo tego chciałam, ale byłam zbyt wstydliwa. Jego to wyraźnie zachęcało, a mi wzrok wysiadał od wiecznego wertowania po nocach "Sztuki pocałunku" nie pamiętam już czyjego autorstwa . W między czasie jakiś tydzień byliśmy parą, później znowu przyjaciółmi. Czas leciał.....

W ósmej klasie wreszcie się stało. Doświadczyłam pierwszego prawdziwego pocałunku. Zielonooki rzeczowo podszedł do sprawy. Pocałował mnie tylko po to, żeby wyprzedzić mojego kilkudniowego nowego chłopaka - tego od kwiatków z dzieciństwa. Chciał być pierwszy o czym oczywiście nie omieszkał mnie poinformować. On podszedł do sprawy bardzo technicznie, dla mnie to był dowód miłości. Sam pocałunek nie był wcale jakiś super przyjemny, tym bardziej, że zielonooki nosił aparat na zęby.... Nie zraziło mnie to ani trochę... Moje uczucie było bardziej platoniczne.
Z czasem zaczęłam o nim marzyć w inny sposób. Pragnęłam jego dotyku, bardziej interesował mnie również fizycznie. On zaczął się zmieniać. Pojawił się lekki, przyjemnie drapiący zarost, dłuższa grzywka opadająca na oczy, seksowne markowe ciuchy i przede wszystkim piękne męskie perfumy, których zapach czuję po dziś dzień. Zielonooki dbał o siebie bardziej niż ja. Był coraz przystojniejszy, a gdy na bierzmowaniu pojawił się, jako jedyny z chłopców, w beżowym garniturze, wyglądał wręcz bajecznie. Jak zwykle wyróżniał się z tłumu, a ja mogłabym wtedy, w tym kościele, zostać na wieczność i  wpatrywać się w niego godzinami. 

Byłam za młoda, żeby dostrzec, że mój ideał ma w łazience więcej kosmetyków ode mnie, a gazety z nagimi chłopcami, które pokazuje mi w tajemnicy przed swoimi rodzicami są trochę podejrzane. Nie wydawało mi się niczym dziwnym,że zbyt często przebywa w damskim towarzystwie, choć niepokoiło mnie nieco, że ocenia naszego klasowego zawadiakę jako "bardzo przystojnego" i oferuje mu bezinteresowną pomoc w lekcjach, mimo, że nigdy nie byli nawet kolegami. Może nie chciałam niczego widzieć.... 

Po podstawówce każde z nas poszło do innego liceum i spotykaliśmy się już coraz rzadziej. Szalenie mi go brakowało. Marzyłam o nim dniami i nocami, w końcu przecież "tylko on, żaden inny". Miałam 15 lat i  w mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Nowe pragnienie.
Tego wieczoru matka poszła na nocny dyżur do pracy. Byłam sama w domu. W dzień wysprzątałam mieszkanie, kupiłam szampana i lodowy torcik. Ubrałam się ładnie, wyperfumowałam. Założyłam nowiuteńki koronkowy staniczek marki Triumph - miałam go już na co założyć. Zaprosiłam go. Jakiś czas rozmawialiśmy, on opowiadał o tym jakich to nie ma "zajebistych lasek" w nowej klasie, oraz o KOLEDZE z którym całował się podczas wakacji! Pachniał pięknie jak zawsze. Leżeliśmy obok siebie na łóżku. Nie wiem czemu wtedy rozsądek nie powiedział mi "przestań, zatrzymaj się!". Przysunęłam się do niego i ściągnęłam bluzkę. "Cnotka niewydymka", którą zawstydzał zwykły pocałunek, odważyła się pokazać nowy koronkowy staniczek marki Triumph i zainicjować swój pierwszy w życiu seks. Zielonooki wtedy.... wybuchnął głośnym śmiechem. Niewidzialna ręka zdzieliła mnie mocno w twarz. Usiadłam, ubrałam się i zaczęłam modlić w duchu, żeby się przy nim tylko nie rozpłakać. Zachować resztki godności. On również usiadł i powiedział "Ty się przy mnie zmarnujesz, daj spokój, znajdź sobie kogoś lepszego". Cały czas się uśmiechał. Potem próbował jeszcze o czymś ze mną rozmawiać, ale ja nie słyszałam już jego słów. Siedziałam jak skamieniała i powtarzałam w duchu "tylko się nie rozpłacz, tylko się nie rozpłacz, tylko się nie rozpłacz!!!". Później wyszedł. 

To był koniec. Tamtej nocy umarła we mnie wola walki, a poczucie własnej wartości sięgnęło dna. Tamtej nocy wypaliłam swoją pierwszą paczkę papierosów, których gorzki smak zmieszał się ze smakiem słonych łez................





poniedziałek, 16 listopada 2015

Zapowiedź historii miłosnych


Witajcie,

nie wiem czy Was tak naprawdę w ogóle interesują moje wpisy, ponieważ mało komentujecie. Kiedy zakładałam ten blog myślałam, że będzie w nim więcej porad jak radzić sobie z obniżonym nastrojem i innymi zaburzeniami, które wyciągałam swego czasu z różnych książek -  głównie zagranicznych autorów. Ciągnie mnie jednak, póki co, do wspomnień i opisywania własnego życia. 

Nie wiem czemu tak jest, ale mam poczucie, że kiedy już dodam tutaj wpis traktujący o czymś dla mnie ważnym, co przeżyłam, a co było przykre, zrzucę z siebie pewnego rodzaju ciężar. Nie myślałam nigdy, że pisanie może pomagać terapeutycznie, ale od kiedy to robię czuję się lepiej. Dlatego kolejne posty, które teraz będę umieszczać dotyczyć będą moich niespełnionych miłości. 

Mam nadzieję, że Was nie zanudzę, dla pocieszenia dodam, że obiektów mych westchnień było tylko trzech i nie łączyły mnie z nimi przygody tak interesujące jak na kartach pamiętnika Fanny Hill - XVIII wiecznej kurtyzany. Nad powyższym faktem ubolewam nieco, gdyż w moim wieku przydałoby się mieć jakieś ciekawe doświadczenia erotyczne, zamiast platonicznych miłości i beznamiętnej kopulacji uprawianej w celu utraty dziewictwa a później to już chyba tylko "dla zasady". Liczę, że czytają mnie osoby pełnoletnie i temat seksu, jeśli się pojawi nikogo nie zgorszy - w końcu to element życia, a że żyjemy w dobie internetu, gdzie można być anonimowym, pozwolę sobie na lekką dawkę ekshibicjonizmu. Posty wkrótce.

pozdrawiam Was ciepło

niedziela, 8 listopada 2015

Pokonać siebie

Witajcie moi drodzy!

Tym razem będzie zwięźle.

Filmik, który umieszczam poniżej nie wymaga zbyt wielu słów.
Każdy kto walczy z własnym lękiem na pewno doceni niesamowitą odwagę jego bohaterki.
Kiedy to oglądałam bardzo się wzruszyłam.
Zaledwie 6 minut pokazuje, że jeśli się czegoś naprawdę chce i walczy o swoje marzenia, to można je zrealizować. Jeśli i Wam po obejrzeniu nasuwają się jakieś wnioski komentujcie, chętnie posłucham.





sobota, 7 listopada 2015

Księżniczka


"Wszystkie dzieci nasze są" Majki Jeżowskiej brzmiące w głośnikach na dużej sali gimnastycznej przystrojonej błyszczącymi ozdobami z papieru. Mnóstwo małych dzieci podskakujących wesoło w rytm muzyki. Trwa szkolny bal klas 1 - 3. Na środku sali, ubrana w balową sukienkę w srebrnej koronie na głowie, stoi ładna długowłosa dziewczynka - typowa mała miss. Wokół niej grupka chłopców kłóci się zażarcie, który będzie mógł z nią zatańczyć. Ona śmieje się wesoło kokieteryjnie potrząsając włosami. Myślicie, że to ja nią jestem?

Otóż niestety moi drodzy to nie ja, ale ja też tam jestem. Siedzę pod ścianą w długiej "kiecy" jak dla starej baby, bez korony, choć niby też jestem przebrana za księżniczkę. Mama stwierdziła, że korona mi niepotrzebna - fakt żadne nakrycie głowy nie odwróciłoby uwagi od mojej jakże oryginalnej kreacji. Jestem obrażona na cały świat i obserwuję z zazdrością małą miss. Nie mam ochoty bawić się z innymi dziećmi i myślę tylko o tym "dlaczego wokół niej stoi wianuszek chłopców a mnie żaden nie poprosił do tańca". Tak upływa mój pierwszy szkolny bal. Obiecuję sobie, że za rok, ja też będę wyglądała jak prawdziwa księżniczka.

Mija rok. Kolejny szkolny bal. Dźwięki jakże popularnej w tamtych czasach lambady niosą się po sali. Mała miss w tej samej sukience i koronie tańczy z najprzystojniejszym chłopcem w klasie. Ja też tam jestem. Tym razem mam na sobie śliczną nową sukienkę. Znowu jednak podpieram ścianę a obok mnie ani jednego chłopca. Jakaś dziewczynka chwyta mnie za ręce i ciągnie na parkiet. Idę niechętnie. Cały czas myślę "Sukienka nie pomogła, jestem brzydka, nigdy nie będę taka jak ona". Jest mi przykro. Mała miss staje się moim obiektem zazdrości na kolejne parę lat, podczas których jest najpopularniejsza wśród rówieśników, zostaje wybrana dwukrotnie miss szkoły i przewodniczącą zarówno klasy jak i szkolnego samorządu. Z każdym jej sukcesem moje poczucie wartości maleje, bo jak to możliwe że ja nie jestem tą pierwszą, najładniejszą i najbardziej docenianą? Co jest ze mną nie tak?!

Mijają lata. Tym razem szkolna wycieczka w drugiej klasie liceum. Górskim szlakiem idzie nastolatka. Choć teren niesprzyjający ma na sobie kozaczki na obcasach, pełen makijaż i szminkę na ustach mimo, że pada deszcz. Myślicie, że to ja nią jestem?

Otóż niestety moi drodzy to nie ja, ale ja też tam jestem. Ciągnę się na samym końcu wycieczki w glanach i szarawej kurtce a postawą przypominam "kalwaryjskiego dziada". Myślę sobie "Jak ona to robi, że tak świetnie wygląda, laska z niej a ja jestem.... taka..... brzydka i zaniedbana". Kolejny obiekt zazdrości powoduje, że zmieniam swój wygląd. Farbuję włosy na blond, zaczynam nosić niewygodne obcasy i spódniczki mini. Mężczyźni oglądają się za mną na ulicy. Tym razem powinnam być już dowartościowana. Wyobraźcie sobie, że wcale nie!. Nie czuję się atrakcyjna, bo nie wyglądam tak jak ona. Nie jestem NIĄ i we własnych oczach nadal jej nie dorównuję. Ona i tak wygląda lepiej, jest popularniejsza, sto razy bardziej przebojowa i ma lepsze stopnie. Nauczyciel języka polskiego, będący dla mnie wielkim autorytetem, mnie nie zauważa i ocenia przeważnie na tróje a ją wychwala pod niebiosa i stawia jej wiecznie piątki. Karze jej przechadzać się po sali, żeby pokazać nam jak świetnie się dziś ubrała. Do jasnej cholery co jest ze mną nie tak?!.

Dziś z perspektywy czasu wiem już co.
Chciałam być zawsze NAJ. Wciąż porównywałam się z innymi. Widziałam masę zalet w kimś a niewiele w sobie. Myślałam, że przebranie na bal, obcasy czy spódniczka mini pozwolą mi prześcignąć obrany przeze mnie ideał a wystarczyło tylko zmienić myślenie. Chłopcy z mojej szkoły podstawowej nie byli wyrocznią dziewczęcej atrakcyjności, mogłam ich olać i bawić się dalej beztrosko z koleżankami. Nauczyciel języka polskiego nie był nieomylnym wybitnym znawcą polskiej literatury, może ktoś inny moje pisane po nocach wypracowania oceniłby na piątkę.
Każdy z nas jest INNY, nie ma lepszych czy gorszych. Nie budujmy swojego poczucia własnej wartości na zdaniu napotkanych osób. Jeden nas doceni, inny skrytykuje i to tylko od nas zależy, którą opinię weźmiemy sobie do serca. Nie pozwólcie, żeby ludzie, którzy nie są wcale od was lepsi wpływali na to co o sobie myślicie!

Na zakończenie z nieskrywaną przyjemnością pragnę nadmienić, że mała miss się roztyła, a laska z górskiego szlaku od nadmiaru tapety postarzała o jakieś dwadzieściapięć lat i wygląda jak moja matka, co i tak nie zmienia faktu, że zawsze była "pusta jak bęben", miała "siano w głowie" a teraz od tych kozaczków na obcasie napewno ma haluksy.....