Nawiązując do mojego ostatniego posta - "nigdy w życiu" nie spodziewałabym się, że zajrzy na tego bloga tak wielu z Was! Uwierzcie mi, naprawdę jestem w szoku. Dostaję maile, moje wypowiedzi są cytowane na facebooku, a pewna znajoma mi osoba poleciła niedawno komuś mój ostatni wpis. Dziękuję bardzo każdemu, kto poświęcił swój czas na odwiedzenie tej strony! To dla mnie naprawdę bardzo wiele znaczy...
Z racji tego, iż wzrosło zainteresowanie moją terapią, a konkretnie tym, co też takiego robię, że wreszcie zaczęłam myśleć bardziej pozytywnie, chciałabym podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami w tym temacie...
Z racji tego, iż wzrosło zainteresowanie moją terapią, a konkretnie tym, co też takiego robię, że wreszcie zaczęłam myśleć bardziej pozytywnie, chciałabym podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami w tym temacie...
Było ich szesnastu. Szesnaścioro różnych ludzi i osobowości, którym dane było usłyszeć historię mego "nieszczęsnego" żywota.
Przed pierwszym spotkaniem, siedząc na drewnianym krzesełku w poczekalni, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Byłam zażenowana, a nade wszystko czułam ogromny lęk. Wstydziłam się powiedzieć komukolwiek o tym, że nie mam przyjaciół, żyję na utrzymaniu matki, mój ojciec ma mnie w dupie, a długoletni związek w którym jestem to fikcja. Nie wiedziałam co mnie czeka za wielkimi drewnianymi drzwiami... Kiedy wybiła moja godzina weszłam niepewnie do ponurego, tonącego w cieniu, pokoiku. Podejrzewam, że miało tam być nastrojowo...W moim odczuciu jednak, właśnie znalazłam się w grobie! Na środku gabinetu stały dwa czarne, skórzane fotele, a pomiędzy nimi stolik, wyposażony w żółtawą, posępną lampkę i wielką pakę chusteczek higienicznych. Widząc te chusteczki od razu pomyślałam, że w tym miejscu ludzie tylko siedzą i płaczą... Miałam ochotę zwiać!
Pierwszą rzeczą w wyglądzie nowej terapeutki, która od razu zwróciła moją uwagę...uważajcie....były BUTY. To śmieszne, jak taki drobiazg może wpłynąć na nasz odbiór drugiej osoby! Płaskie, czarne czółenka, wyglądające jak obuwie do trumny, znakomicie dopełniały reszty ponurego stroju, w który przywdziana była, siedząca na przeciw mnie, kobieta koło czterdziestki. Nie jestem pustakiem i zdaję sobie sprawę z tego, że wygląd nie świadczy o człowieku. Kobieta ta jednak, w żaden sposób nie nadrabiała, całego tego pogrzebowego nastroju, swoim intrygującym sposobem bycia. Była chłodna i zdystansowana... Obojętna... Skrzętnie notowała wszystko co mówię, zadając kolejne pytania o mój życiorys. Nie było żadnego dialogu między nami. Żadnej interakcji... Tylko ehe, aha, yhy... Wyszłam wściekła i jeszcze bardziej sfrustrowana, niż tam weszłam! Po trzech sesjach, jedyne czego się o sobie dowiedziałam to to, że mam lęk przed dorosłością. Ta jakże odkrywcza wiadomość, kosztowała mnie czterysta złotych i kilka niemiłych wspomnień! Później bywałam w wielu podobnych gabinetach... Wyczytałam gdzieś, że ten "chłód" jest charakterystyczny dla terapii psychodynamicznej... Terapeuta nie może okazywać emocji, a wnętrze nie powinno rozpraszać nadmiarem bodźców. Może komuś podobna opcja odpowiadała, ja - typowy lękowiec - w takim otoczeniu czułam się jakbym zaraz miała odwiedzić zaświaty... Po tym doświadczeniu na długo zrezygnowałam z terapii. Myślałam, że leki mi wystarczą i rozwiążą wszystkie moje problemy... Kiedy pogorszyło się do tego stopnia, że znów nie potrafiłam normalnie funkcjonować, zapukałam do kolejnych drzwi...
Jedną z następnych, testowanych przeze mnie terapeutek została moja była wykładowczyni z uczelni. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich, usłyszałam od niej, że bardzo gratuluje mi zaliczenia prowadzonej przez siebie terapii tańcem. Kiedy spytałam dlaczego, powiedziała, że zauważyła jak wiele wysiłku kosztowało mnie uczestnictwo w psychologicznych zajęciach ruchowych w kole. Pomyślałam wówczas, że musi być świetnym psychologiem, skoro odkryła coś, co tak skrzętnie ukrywałam przed światem! Trafnie dostrzegła mój lęk przed ludźmi... Pełna nadziei i przekonania, że niewiasta ta na pewno mnie uzdrowi, umówiłam się z nią mailowo na spotkanie. Prawie na wstępie usłyszałam, że jestem W TAK ZŁYM STANIE, że powinnyśmy spotykać się co najmniej dwa razy w tygodniu! Uznała widać, że moje bezrobocie, nie stanowi większej przeszkody w podwojeniu płatności, a informacja o tragicznym stanie zdrowia bardziej mi już nie zaszkodzi... Jakoś przełknęłam kolejne mądrości, które przez dwie sesje mi wygłaszała, kiedy jednak poczęstowana zostałam gadką o negatywnych energiach, ludzkich przeczuciach i poczcie pantoflowej funkcjonującej pomiędzy pracodawcami w moim mieście, przelała się czara goryczy. Doszłam do wniosku, że ta pani pomyliła psychologię z ezoteryką i bardziej nadaje się na wróżkę niż na psychoterapeutę. Obraz osoby kompetentnej i wykształconej, który zbudowała sobie w moich oczach w trakcie studiów, prysł jak bańka mydlana! Swoją drogą, kobieta ta, musiała sporą ilość swoich klientów "czarować" z częstotliwością dwa razy w tygodniu, gdyż jako jedyną z zacnej szesnastki, stać ją było na bajerancką maszynkę do drukowania paragonów... Moje poszukiwania trwały dalej...
Raz trafiła mi się istna specjalistka od higieny snu. Młoda, bardzo chłodna, siedząc w kolejnym posępnym gabinecie, na kolejnym posępnym fotelu, potęgowała tylko moją depresję. Nie znając kompletnie, ani mnie, ani moich problemów, radziła mi, bym w trakcie kolejnej nieprzespanej nocy, leżała do rana gapiąc się w sufit. Trzeba przyznać, że była odważna, proponując leżenie godzinami w ciszy i ciemnościach osobie, która ma myśli samobójcze i powinna robić wszystko byle się na nich tylko nie skupiać! U tej pani byłam tylko raz!
Później miałam również przyjemność odwiedzić psychoterapeutkę, która ma świetne noty na portalu znany lekarz i plasuje się naprawdę wysoko, jeśli brać pod uwagę opinie w internecie. Tym razem na drugiej wizycie usłyszałam, dla odmiany, że JESTEM ZUPEŁNIE ZDROWA. Wybitnej specjalistki wcale nie zaniepokoił fakt, że od paru lat leczę się psychiatrycznie, pocięłam sobie rękę, a kiedy weźmie mnie fantazja snuję plany jak ze sobą skończyć!!! Poradziła mi, żebym "uwolniła swoje wewnętrzne dziecko" i "zrobiła sobie imprezę"! Tak...naprawdę... To był chyba najgorszy i najbardziej niekompetentny spec do jakiego trafiłam! Dziwnym zbiegiem okoliczności pozytywne opinie o niej pojawiają się do dziś na portalu znany lekarz z częstotliwością równiusieńko raz w miesiącu! Widać, bardzo zależy jej na rozgłosie i wstawia je sobie sama...
Jednym z moich ostatnich psychologów został dla odmiany mężczyzna, którego polecił mi mój obecny psychiatra. Trzeba przyznać, że był on szalenie punktualną osobą... Z racji tego, że pojawiłam się u niego pół godziny przed czasem, kazał mi czekać na klatce schodowej - nie posiadał czegoś takiego jak poczekalnia. Przetrzymał mnie na korytarzu pół godziny, po czym zaprosił do małego, śmierdzącego stęchlizną pokoiku zawalonego książkami. Widocznie, kiedy ja siedziałam na schodach odmrażając sobie tyłek, musiał dokończyć lekturę jakiejś pasjonującej psychologicznej książki... W każdym razie, pan ten był świetnym doradcą zawodowym. Wzburzony faktem, że mam problem ze znalezieniem pracy, radził mi - lękowcowi - abym z impetem wpadała do biur dyrektorów ze swoim życiorysem w garści. Kiedy zwróciłam mu uwagę na to, że żaden szef nie siedzi w gabinecie bez pilnującej go gorliwie sekretarki, usłyszałam, że mam być pewna siebie i kłamać, że przyszłam w sprawie prywatnej... Z kolejnych porad zawodowych już nie skorzystałam!
Dobra, starczy. Powyżej opisałam Wam kilku moich psychologów. Byli i inni u których spędzałam jedną, góra dwie sesje. Z racji ilości, tych mniej barwnych osobistości już nawet nie pamiętam... Dwie najistotniejsze dla mnie terapeutki zasługują na osobne odsłony, które dodam wkrótce. Dziś chciałam Wam tylko pokazać jak różni mogą być terapeuci...oraz ich gabinety! Podczas opisywania nie podarowałam sobie charakterystycznej dla siebie dawki ironii i sarkazmu. I tu dochodzimy do momentu, w którym napiszę coś, co przed terapią by się tutaj nie znalazło. Uważam, że część z osób u których szukałam pomocy, nie sprawdzało się w tym zawodzie... Części jednak, nie dałam szansy... Czasami zbyt szybko rezygnowałam! Jeśli jesteście w trakcie poszukiwania kogoś dla siebie nie zrażajcie się po jednej czy dwóch wizytach! Szukajcie psychoterapeuty, który będzie WAM odpowiadał i z którym będziecie się czuli jak najswobodniej. Nie kierujcie się opiniami z internetu! Doświadczajcie, testujcie i nie rezygnujcie! Pamiętajcie jednak - psychologowie to też ludzie, którzy mogą się mylić i mieć wady. Jeśli ma się za sobą tak jak ja szesnastu specjalistów, istnieje ryzyko, że może to my sami liczymy na zbyt wiele... Bądźcie czujni wobec czyjejś niekompetencji, ale nie oczekujcie, że jakikolwiek certyfikat da ludziom, takim samym przecież jak wy, boską moc uzdrawiania duszy...