czwartek, 24 marca 2016

Terapeuci


Nawiązując do mojego ostatniego posta - "nigdy w życiu" nie spodziewałabym się, że zajrzy na tego bloga tak wielu z Was! Uwierzcie mi, naprawdę jestem w szoku. Dostaję maile, moje wypowiedzi są cytowane na facebooku, a pewna znajoma mi osoba poleciła niedawno komuś mój ostatni wpis. Dziękuję bardzo każdemu, kto poświęcił swój czas na odwiedzenie tej strony! To dla mnie naprawdę bardzo wiele znaczy...
Z racji tego, iż wzrosło zainteresowanie moją terapią, a konkretnie tym, co też takiego robię, że wreszcie zaczęłam myśleć bardziej pozytywnie, chciałabym podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami w tym temacie...

Było ich szesnastu. Szesnaścioro różnych ludzi i osobowości, którym dane było usłyszeć historię mego "nieszczęsnego" żywota.
Przed pierwszym spotkaniem, siedząc na drewnianym krzesełku w poczekalni, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Byłam zażenowana, a nade wszystko czułam ogromny lęk. Wstydziłam się powiedzieć komukolwiek o tym, że nie mam przyjaciół, żyję na utrzymaniu matki, mój ojciec ma mnie w dupie, a długoletni związek w którym jestem to fikcja. Nie wiedziałam co mnie czeka za wielkimi drewnianymi drzwiami... Kiedy wybiła moja godzina weszłam niepewnie do ponurego, tonącego w cieniu, pokoiku. Podejrzewam, że miało tam być nastrojowo...W moim odczuciu jednak, właśnie znalazłam się w grobie! Na środku gabinetu stały dwa czarne, skórzane fotele, a pomiędzy nimi stolik, wyposażony w żółtawą, posępną lampkę i wielką pakę chusteczek higienicznych. Widząc te chusteczki od razu pomyślałam, że w tym miejscu ludzie tylko siedzą i płaczą... Miałam ochotę zwiać!
Pierwszą rzeczą w wyglądzie nowej terapeutki, która od razu zwróciła moją uwagę...uważajcie....były BUTY. To śmieszne, jak taki drobiazg może wpłynąć na nasz odbiór drugiej osoby! Płaskie, czarne czółenka, wyglądające jak obuwie do trumny, znakomicie dopełniały reszty ponurego stroju, w który przywdziana była, siedząca na przeciw mnie, kobieta koło czterdziestki. Nie jestem pustakiem i zdaję sobie sprawę z tego, że wygląd nie świadczy o człowieku. Kobieta ta jednak, w żaden sposób nie nadrabiała, całego tego pogrzebowego nastroju, swoim intrygującym sposobem bycia. Była chłodna i zdystansowana... Obojętna... Skrzętnie notowała wszystko co mówię, zadając kolejne pytania o mój życiorys. Nie było żadnego dialogu między nami. Żadnej interakcji... Tylko ehe, aha, yhy... Wyszłam wściekła i jeszcze bardziej sfrustrowana, niż tam weszłam! Po trzech sesjach, jedyne czego się o sobie dowiedziałam to to, że mam lęk przed dorosłością. Ta jakże odkrywcza wiadomość, kosztowała mnie czterysta złotych i kilka niemiłych wspomnień! Później bywałam w wielu podobnych gabinetach... Wyczytałam gdzieś, że ten "chłód" jest charakterystyczny dla terapii psychodynamicznej... Terapeuta nie może okazywać emocji, a wnętrze nie powinno rozpraszać nadmiarem bodźców. Może komuś podobna opcja odpowiadała, ja - typowy lękowiec - w takim otoczeniu czułam się jakbym zaraz miała odwiedzić zaświaty... Po tym doświadczeniu na długo zrezygnowałam z terapii. Myślałam, że leki mi wystarczą i rozwiążą wszystkie moje problemy... Kiedy pogorszyło się do tego stopnia, że znów nie potrafiłam normalnie funkcjonować, zapukałam do kolejnych drzwi...

Jedną z następnych, testowanych przeze mnie terapeutek została moja była wykładowczyni z uczelni. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich, usłyszałam od niej, że bardzo gratuluje mi zaliczenia prowadzonej przez siebie terapii tańcem. Kiedy spytałam dlaczego, powiedziała, że zauważyła jak wiele wysiłku kosztowało mnie uczestnictwo w psychologicznych zajęciach ruchowych w kole. Pomyślałam wówczas, że musi być świetnym psychologiem, skoro odkryła coś, co tak skrzętnie ukrywałam przed światem! Trafnie dostrzegła mój lęk przed ludźmi... Pełna nadziei i przekonania, że niewiasta ta na pewno mnie uzdrowi, umówiłam się z nią mailowo na spotkanie. Prawie na wstępie usłyszałam, że jestem W TAK ZŁYM STANIE, że powinnyśmy spotykać się co najmniej dwa razy w tygodniu! Uznała widać, że moje bezrobocie, nie stanowi większej przeszkody w podwojeniu płatności, a informacja o tragicznym stanie zdrowia bardziej mi już nie zaszkodzi... Jakoś przełknęłam kolejne mądrości, które przez dwie sesje mi wygłaszała, kiedy jednak poczęstowana zostałam gadką o negatywnych energiach, ludzkich przeczuciach i poczcie pantoflowej funkcjonującej pomiędzy pracodawcami w moim mieście, przelała się czara goryczy. Doszłam do wniosku, że ta pani pomyliła psychologię z ezoteryką i bardziej nadaje się na wróżkę niż na psychoterapeutę. Obraz osoby kompetentnej i wykształconej, który zbudowała sobie w moich oczach w trakcie studiów, prysł jak bańka mydlana! Swoją drogą, kobieta ta, musiała sporą ilość swoich klientów "czarować" z częstotliwością dwa razy w tygodniu, gdyż jako jedyną z zacnej szesnastki, stać ją było na bajerancką maszynkę do drukowania paragonów... Moje poszukiwania trwały dalej...

Raz trafiła mi się istna specjalistka od higieny snu. Młoda, bardzo chłodna, siedząc w kolejnym posępnym gabinecie, na kolejnym posępnym fotelu, potęgowała tylko moją depresję. Nie znając kompletnie, ani mnie, ani moich problemów, radziła mi, bym w trakcie kolejnej nieprzespanej nocy, leżała do rana gapiąc się w sufit. Trzeba przyznać, że była odważna, proponując leżenie godzinami w ciszy i ciemnościach osobie, która ma myśli samobójcze i powinna robić wszystko byle się na nich tylko nie skupiać! U tej pani byłam tylko raz!

Później miałam również przyjemność odwiedzić psychoterapeutkę, która ma świetne noty na portalu znany lekarz i plasuje się naprawdę wysoko, jeśli brać pod uwagę opinie w internecie. Tym razem na drugiej wizycie usłyszałam, dla odmiany, że JESTEM ZUPEŁNIE ZDROWA. Wybitnej specjalistki wcale nie zaniepokoił fakt, że od paru lat leczę się psychiatrycznie, pocięłam sobie rękę, a kiedy weźmie mnie fantazja snuję plany jak ze sobą skończyć!!! Poradziła mi, żebym "uwolniła swoje wewnętrzne dziecko" i "zrobiła sobie imprezę"! Tak...naprawdę... To był chyba najgorszy i najbardziej niekompetentny spec do jakiego trafiłam! Dziwnym zbiegiem okoliczności pozytywne opinie o niej pojawiają się do dziś na portalu znany lekarz z częstotliwością równiusieńko raz w miesiącu! Widać, bardzo zależy jej na rozgłosie i wstawia je sobie sama...

Jednym z moich ostatnich psychologów został dla odmiany mężczyzna, którego polecił mi mój obecny psychiatra. Trzeba przyznać, że był on szalenie punktualną osobą... Z racji tego, że pojawiłam się u niego pół godziny przed czasem, kazał mi czekać na klatce schodowej - nie posiadał czegoś takiego jak poczekalnia. Przetrzymał mnie na korytarzu pół godziny, po czym zaprosił do małego, śmierdzącego stęchlizną pokoiku zawalonego książkami. Widocznie, kiedy ja siedziałam na schodach odmrażając sobie tyłek, musiał dokończyć lekturę jakiejś pasjonującej psychologicznej książki... W każdym razie, pan ten był świetnym doradcą zawodowym. Wzburzony faktem, że mam problem ze znalezieniem pracy, radził mi - lękowcowi - abym z impetem wpadała do biur dyrektorów ze swoim życiorysem w garści. Kiedy zwróciłam mu uwagę na to, że żaden szef nie siedzi w gabinecie bez pilnującej go gorliwie sekretarki, usłyszałam, że mam być pewna siebie i kłamać, że przyszłam w sprawie prywatnej... Z kolejnych porad zawodowych już nie skorzystałam!

Dobra, starczy. Powyżej opisałam Wam kilku moich psychologów. Byli i inni u których spędzałam jedną, góra dwie sesje. Z racji ilości, tych mniej barwnych osobistości już nawet nie pamiętam... Dwie najistotniejsze dla mnie terapeutki zasługują na osobne odsłony, które dodam wkrótce. Dziś chciałam Wam tylko pokazać jak różni mogą być terapeuci...oraz ich gabinety! Podczas opisywania nie podarowałam sobie charakterystycznej dla siebie dawki ironii i sarkazmu. I tu dochodzimy do momentu, w którym napiszę coś, co przed terapią by się tutaj nie znalazło. Uważam, że część z osób u których szukałam pomocy, nie sprawdzało się w tym zawodzie... Części jednak, nie dałam szansy... Czasami zbyt szybko rezygnowałam! Jeśli jesteście w trakcie poszukiwania kogoś dla siebie nie zrażajcie się po jednej czy dwóch wizytach! Szukajcie psychoterapeuty, który będzie WAM odpowiadał i z którym będziecie się czuli jak najswobodniej. Nie kierujcie się opiniami z internetu! Doświadczajcie, testujcie i nie rezygnujcie! Pamiętajcie jednak - psychologowie to też ludzie, którzy mogą się mylić i mieć wady. Jeśli ma się za sobą tak jak ja szesnastu specjalistów, istnieje ryzyko, że może to my sami liczymy na zbyt wiele... Bądźcie czujni wobec czyjejś niekompetencji, ale nie oczekujcie, że jakikolwiek certyfikat da ludziom, takim samym przecież jak wy, boską moc uzdrawiania duszy...


                                         

piątek, 11 marca 2016

Nigdy w życiu!


"Chciałabym schudnąć, ale nie pójdę na siłownię! Nigdy w życiu! Tam są tylko szczupłe, wysportowane, seksowne laski....".
"Iść na saunę?! Nago??? Nie, no jakiś żart! To miejsce dla jakichś psychopatów i ekshibicjonistów! Kurczę ciekawi mnie jak tam jest.... ale nie, nie pójdę i koniec!".
"Śpiewanie karaoke? Kurczę niby fajna zabawa.... ale nie dla mnie.... Fałszuję tak potwornie, że ludzie pękliby ze śmiechu słysząc jak zawodzę! Nigdy w życiu!".
"Za granicą przemówić po angielsku? nie nigdy! Mój angielski brzmi jak miks rosyjskiego z niemieckim akcentem w ustach arabskiego poganiacza wielbłądów! Wstydzę się i koniec!".
"Boże, wszędzie się gubię, moja orientacja w terenie jest tak koszmarna, że ledwo nauczyłam się drogi ze szkoły do domu! Gdyby przyszło mi być przewodnikiem jakiejkolwiek grupy osób, poprowadziłabym wszystkich na pewną śmierć. Dobrze, że nigdy nie będę musiała tego robić...".
"Praca z ludźmi?! Nie, nigdy w życiu! Najlepiej w jakimś biurze przy przekładaniu papierów, byle jak najmniej spontaniczności i kontaktu z drugim człowiekiem! Tak jest bezpieczniej...".
"Nigdy nie nauczę się pływać! Boję się wody i już! Nie nauczyłam się jako dziecko to tym bardziej nie da rady mając prawie 30 lat...".
"O mój Boże! Zmieniłam kolor włosów i są prawie rude! Jak ja teraz wyglądam! Będą zaraz złośliwie komentować w szkole. Będą gapić się na ulicy! Jutro wrócę do starego blondu! Wszystko, byle się tylko nie wyróżniać...".
"Iść do psychologa?! Rozmawiać o swoich prywatnych sprawach z kimś obcym?! Nigdy w życiu!".
"Prowadzić bloga? A po co? Nikt nie będzie tego czytał, nie mam talentu do pisania! Czy bym chciała? No tak, chciałabym...gdybym umiała pisać!".

Starczy Wam? Mi chyba już starczy tej wyliczanki przeświadczeń, którymi się karmiłam przez lata. Im dłużej choruję na depresję, tym częściej zastanawiam się, dlaczego akurat mnie to spotkało? Tyle bólu, tyle cierpienia... Od jakiegoś czasu nieco inaczej postrzegam swoją chorobę. Zaczynam widzieć jak bardzo zmieniło się moje życie, dzięki temu, że dane mi było sięgnąć dna. Dzięki chorobie jestem dziś innym człowiekiem. Po części spowodowały to leki, które ośmieliły mnie do wielu odważnych zachowań. Po części przemianę zawdzięczam własnej desperacji i przekonaniu, że nie pożyję na tym świecie za długo, więc póki tutaj jestem, chciałabym jeszcze paru rzeczy spróbować. Po prawie 9 latach leczenia powyższe przemyślenia możemy zamienić na poniższe.

"Byłam na siłowni. Pełno tam babek z nadwagą. W końcu chodzi się tam głównie po to, żeby schudnąć. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, bo wszyscy byli zajęci wyciskaniem siódmych potów".
"Chodzę na saunę! Uwielbiam to! Od jakiegoś czasu całkiem nago! Pełno tam golasów z brzuchami, nikogo to nie dziwi...To nie jest wybieg, a strefa relaksu przeznaczona dla każdego, niezależnie od sylwetki!".
"Lubię śpiewać karaoke, choć fakt fałszuję strasznie... Cóż, dzieciaki z którymi to robiłam, a niedawno starsze osoby niekiedy śpiewały gorzej ode mnie. Nikt się ze mnie nie śmiał, choć ja z siebie trochę!".
"Byłam na Łotwie na międzynarodowym zjeździe młodzieży jako opiekun kilkorga nastolatków. Fakt, mówię bardzo słabo, ale kiedy trzeba umiem się odezwać. Paroma słowami, ale dogadałam się, a rozumiałam prawie wszystko co do mnie mówili!".
"Byłam z dziećmi na wielu wyjściach w teren bez większej znajomości topografii mojego miasta. Nieco krążyliśmy w drodze do celu, ale trafiliśmy do każdego".
"Praca w biurze?! Wolę umrzeć! Lubię prowadzić zajęcia. Kocham nieformalną atmosferę wszelkich miejsc typu domy opieki. W grupie ludzi, którzy dobrze się przy czymś bawią, czuję że żyję, a jeśli ten powód do radości wymyśliłam ja...czuję, że żyję po coś".
"Umiem pływać. W wieku 28 lat poszłam na kurs i co prawda idzie mi tylko w pozycji na plecach, ale przemieszczam się w środowisku wodnym, a z racji sylwetki mam całkiem niezłą wyporność! Kiedy kazali skakać na głęboką wodę robiłam to, a byli tacy, którzy nie potrafili się odważyć".
"Miałam na głowie już wszystkie kolory włosów. Ostatnio niebieski, obecnie różowy. Podoba mi się bycie innym od reszty i nie wierzę, że to piszę, o dziwo, starszym osobom, które kojarzą się z dewocją i kościelnymi pieśniami, podobają się moje włosy".
"Jestem w regularnej terapii od prawie roku. Wcześniej moich jęków wysłuchiwało jeszcze 16 terapeutów. Nie mam jakichś większych problemów z uzewnętrznianiem się. Nabieram zaufania do mojej psycholożki, mimo kryzysu jaki miałam po drodze. Dużo pracy przede mną, ale nie rezygnuję!".
"Jak widać piszę. Lepiej, gorzej, częściej, rzadziej. Raz wejdzie na bloga jedna osoba, raz więcej. Niedługo minie ponad pół roku od pierwszego postu. Mam swoją przestrzeń, która kogoś obchodzi! Podnosi mnie to na duchu".


Gdybym nie zachorowała, pewnie do dziś wielu rzeczy zwyczajnie bym nie spróbowała. Najgorzej jest mieć na coś ochotę, a nie mieć na to odwagi. Chciałabym jeszcze więcej! Dopóki jest czas i możliwość. Dopóki nie położy mnie znowu do łóżka! A kiedy mnie położy, poleżę tydzień czy dwa, a później wstanę! Wstanę po to, żeby udowodnić sobie i światu, że moje "nigdy w życiu" to gówno prawda!


Czasem po prostu musisz skoczyć – tak
Wyskoczyć i po prostu poczuć wiatr – tak
Jesteś silniejszy niż sądzisz
Jesteś!
Czasami to po prostu będzie bolało– tak
Ale będziesz żył i uczył się w trakcie – tak
Jesteś silniejszy niż sądzisz
Jesteś nie do zatrzymania!





niedziela, 6 marca 2016

Kosmita


Ostatnia kłótnia z moją matką.
- Mamo, mam tego dość!!! Dlaczego karzesz mi udawać na tym cholernym wolontariacie zawsze jakieś choroby, kiedy nie jestem w stanie tam pójść z powodu depresji?!! Dlaczego ja nie mogę im po prostu powiedzieć, że się leczę i co jakiś czas mam takiego doła, że przez tydzień nie jestem w stanie wstać z łóżka!!! Co w tym takiego strasznego? Czy to, że chodzę do psychiatry zaraz musi oznaczać, że jestem wariatem, który kiedy się tylko odwrócisz zaatakuje cię jakimś ostrym narzędziem???!!!
- No czy ty jesteś normalna? Nie możesz im powiedzieć!!! Będą cię obgadywać, ludziom się nie ufa!!! Myślisz, że będą ci współczuć??? Chcesz, żeby mieli cię za wariata? Nigdy nie dostaniesz tam pracy!!! Myślisz, że ktoś cię zatrudni jak będzie wiedział, że nie jesteś w stanie wstać z łóżka!!!
- Ale mamo, chorych ludzi też się zatrudnia. Czemu nie trzeba ukrywać chorego serca albo raka!!! Wiem czemu.... Chorzy na wszystko prócz głowy są przecież NORMALNI. Mają prawo chorować, a nas to tylko wsadzić w kaftan i do psychiatryka!!! Czuję się jakbym ukrywała jakiś mroczny sekret. Czuję się jak.....jak kosmita!!!

Jedna z wizyt u mojej psychoterapeutki.
- Chciałabym przestać udawać. Powiedzieć ludziom, na co choruję. Czuję się kimś gorszym! Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu MAM DEPRESJĘ!!! Chciałabym, żeby ludzie mnie po prostu akceptowali taką jaką jestem, a choroba to część mnie....
- Rozumiem cię i twoją potrzebę mówienia o tym, to jednak nie jest najlepszy pomysł. Ludzie myślą stereotypami... Będą cię postrzegać przez pryzmat depresji...

Mamy XXI wiek. Geje biorą śluby, lesbijki adoptują dzieci. W pobliskim markecie często widuję wykładowcę z uniwersytetu, który nosi spódniczkę i buty na obcasie. Eurowizję wygrała moja ukochana Conchita Wurst, a ojciec Kim Kardashian zmienił płeć i jest niezłą laską. W telewizji słyszymy coraz częściej o chorobach psychicznych gwiazd. Catherine Zeta-Jones ma CHAD, Whitney Houston była uzależniona od benzodiazepin, które pomogły również zejść z tego świata Michaelowi Jacksonowi. Jakiś czas temu, między innymi z powodu depresji, życie odebrał sobie wspaniały aktor Robin Williams. Badania pokazują, że w 2030 roku depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie!

Jak to jest, że mimo tego wszystkiego dolegliwości psychiczne nadal stanowią temat tabu? 
Jak to jest, że tymi przemyśleniami mogę podzielić się tylko z Wami, a nie na wolontariacie pijąc poranną kawę? 
Tutaj mogę być sobą! I choć wiem, że ci którzy radzą mi nie mówić w pracy, o tym, że się leczę psychiatrycznie, robią to z troski, narasta we mnie złość! Mam ogromne poczucie braku akceptacji!!!
Współczuję każdemu z Was, kto czuje się podobnie jak ja, niezależnie od tego na jaką chorobę psychiczną cierpi. Żal mi każdego kosmity, który musi udawać na tej planecie.....

A na koniec, osoba poniżej nie musi udawać i to jest naprawdę piękne.....