środa, 17 sierpnia 2016

Ciąża spożywcza


Jest słonecznie i bardzo gorąco. Ulicą jednego z większych w Polsce miast dumnie kroczy drobna, powabna blondynka. Ubrana w mini spódniczkę a'la Shakira i wydekoltowaną bluzkę z pantercim wzorem przyciąga uwagę prawie każdego osobnika płci męskiej, w ramieniu kilku kilometrów. Blondynka nosi rozmiar 34, w porywach 36, dzięki czemu może założyć na siebie każdy dostępny w sklepach ciuch. To, w co się przywdzieje, koniecznie musi być modne i na czasie... i tak... koniecznie jak najkrótsze! Toż niedawno stała się kobietą, więc należy uwodzić i kusić samców ile wlezie! Stopy blondynki zdobią piękne, wysokie, czarne szpileczki, w których niedawno, po paru drobnych wypadkach, nauczyła się chodzić. Stawia w nich starannie małe kroczki omijając wszelkie wyboje, wertepy i liczne psie kupy. Koleżanki zazdroszczą blondynce jej dopracowanego wyglądu, myślą "pewnie jest ona z siebie bardzo zadowolona!". Prawda jest zgoła odmienna... Dumna blond lala na obcasach uważa, że jest za gruba i za niska, przez co nigdy nie zostanie modelką. Idąc ulicą, zamiast cieszyć się spacerem, myśli tylko o tym, aby posadzić tyłek na jakiejkolwiek, dostępnej w pobliżu ławce... Jest leniwa? Nie... po prostu stopy jej już odpadają od tych pięknych, czarnych, przeklętych butów na obcasie! Co chwila poprawia włosy, sprawdza czy nie zabrudziła karminową szminką zębów, wciąga brzuch, bo przed sekundą w odbiciu wystawy wydawał jej się zbyt wypukły oraz zachodzi w głowę czemu do diabła piąty koleś, którego minęła po drodze, nie zwrócił na nią większej uwagi. Taaak pewnie był gejem... chociaż nie, wyglądał na hetero! No tak, jest brzydka i gruba, to wszystko wyjaśnia!

Tak moi drodzy to ja jakieś 15 lat temu... Gdybym nie widziała swoich zdjęć z tamtego okresu nie uwierzyłabym, że byłam blond laską! Wtedy uważałam się za co najwyżej przeciętną grubaskę, dziś dałabym się posiekać, by znów  tak wyglądać! Nigdy nie byłam zadowolona ze swojego odbicia w lustrze... Nigdy nie potrafiłam się nim cieszyć!

Obecnie noszę rozmiar 40... No dobra, bez ściemy zdarza się i 42... Najgorszy nie jest sam rozmiar, ale sylwetka, która stawia mnie w czołówce... oczekujących na rychłe rozwiązanie, młodych matek. Co wnikliwsi czytelnicy mojego bloga pomyślą pewnie, że jak zwykle przesadzam, przemawia przeze mnie depresja, nerwica, czy co tam mam i nie ma się czym niepokoić... Otóż uważam, że kiedy ludzie ustępują mi miejsca w tramwaju mimo, że jestem trzeźwa, a dawno niewidziana sąsiadka z zapałem wciska mi ciuszki dla "mającego niedługo przyjść na świat maleństwa"... coś jest na rzeczy...

Ze swoim "brzusiem pimpusiem" zmagam się już z dobre 10 lat. Przeszłam już chyba każdy etap. Najpierw katowałam się zupą kapuścianą i innymi cud dietami, które albo powodowały wymioty albo sraczkę albo omdlenia albo wszystko naraz... Później odwiedziłam dwóch dietetyków za ponad tysiaka, którzy mieli mnie wyleczyć nie tylko z nadwagi ale i z idącej z nią w parze depresji. Nie schudłam zbytnio, ale dowiedziałam się, że egzystencja podporządkowana nieustannemu sterczeniu przy garach nie jest zbyt pociągająca, obdarowanie kogoś listą tego co może danego dnia włożyć do ust zaś, może doprowadzić tę osobę do stanów lękowych i całkiem sporego doła!  Biegałam na siłownię, pływałam. Zakupiłam rowerek, ławeczkę do wyciskania brzuszków, steper i dwa inne przyrządy, które w telezakupach Mango prezentowały się nieco bardziej imponująco niż w realu. Były też żele rozgrzewające, balsamy ujędrniające, stymulator mięśni na baterię, pas wyszczuplający, a gdy zaczęłam pracować i było mnie stać, zabiegi ultradźwiękami po sto złotych każdy... Kiedy depresja powaliła mnie do tego stopnia, że modliłam się o siłę by dojść do toalety... skapitulowałam! Miałam gdzieś to jak wyglądam! Do czasu... Nadmierne dawki antydepresantów po około 2 miesiącach zażywania sprawiły, że nagle pokochałam swoje ciało! Zaczęłam oglądać zdjęcia modelek XXL i zażerać się ukochanym ciastem z cukierni na rogu... Wmawiałam sobie, że czasy się zmieniły i nadeszła era kobiet krągłych... Rozmiar podskoczył mi powyżej 42, ilość dostępnej w sklepach odzieży się skurczyła, a ja miałam problem z zawiązaniem własnego obuwia! 

Dziś zażywam już mniej antydepresantów... Dziś zupełnie trzeźwo i obiektywnie moi drodzy... przypominam kobietę w siódmym miesiącu ciąży...
I tu dochodzimy do sedna. Zdaję sobie sprawę z tego jak wyglądam i o dziwo nie mam z tego powodu ochoty skoczyć z mostu! Wiem, że nie jestem już blond laską w panterce... Nie pogardzam sobą, ale i nie gloryfikuję swych bujnych kształtów. Bardzo długo miałam problem z akceptacją swojego ciążowego brzucha. Dość brutalnie komentowała moją sylwetkę młodzież z patologicznych rodzin z którą dane mi było pracować. Nagminnie nabijały się z niej dzieci, których byłam wychowawcą. Zauważyłam jednak pewną prawidłowość. Kiedy pogodziłam się z tym jak wyglądam i nauczyłam mówić o tym otwarcie WSZYSTKIE PRZYTYKI ustały. Do tej pory myślałam, że to tylko psychologiczny trik, którym karmią nas autorzy mądrych książek. Nieprawda!!! 

Ostatnio miałam kłopot... Denerwowały mnie seniorki, które wciąż pytały skąd mam taki brzuch i licytowały się który to miesiąc ciąży. Raz to olałam, drugi raz również, za piątym postanowiłam działać! Na zebraniu społeczności przy wszystkich pracownikach i mieszkańcach domu opieki powiedziałam uroczystym głosem:
"Słuchajcie moi drodzy. Chciałabym zdementować pogłoski jakobym była w ciąży! Mój brzuch jest wynikiem tego, że prawdopodobnie jem za dużo. Lubię sobie zjeść! To nie jest żadna ciąża, a jeśli już... to CIĄŻA SPOŻYWCZA! Kiedy będę spodziewała się potomstwa wszystkich was o tym niezwłocznie poinformuję!".
Od tamtej pory nie usłyszałam ani jednego komentarza na temat mojej dość oryginalnej figury, miny zgromadzonych na zebraniu zaś... bezcenne!!! 

Wiem, że mogę wyglądać lepiej i powinnam mniej jeść tego cholernego ciasta z cukierni na rogu... Wiem też, że sam wygląd nikogo jeszcze nie uszczęśliwił... i choć ostatnio staram się nie obżerać, staram się również akceptować swoje ułomności. Nie zawsze mi to wychodzi, ale próbuję sobie wbić do tego wcale nie takiego durnego łba, że nie jestem i nigdy nie będę idealna.
Historyjka z ciążą spożywczą powyżej jest bardzo pouczająca. Pokazuje bowiem, że choć nie zawsze piękni i nieskazitelni dzięki dystansowi do siebie jesteśmy w stanie odeprzeć ataki mniej życzliwych nam jednostek. Świetną bronią i tarczą może być zwykłe poczucie humoru... i obyśmy mieli go jak najwięcej!!!

2 komentarze:

  1. Pamiętam, jak opowiedziałaś mi o tej sytuacji na zebraniu społeczności - byłam (i jestem) z Ciebie baaaardzo dumna. Wtedy dlatego, że odważyłaś się zabrać głos na forum w trudnej dla Ciebie sprawie. Teraz - bo czytam o kolejnym milowym kroku w Twojej pracy nad sobą. Kroku w stronę samoakceptacji. Brawo!
    Moc serdecznych uścisków, O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie te kroki nie są aż tak milowe i podejrzewam, że to kolejna rzecz nad którą powinnam pracować;) to że nie widzę obiektywnie skali wielu rzeczy, które mi się powiodły... Dziękuję Ci że jesteś Olu, wracaj szybko bo będę tęsknić :)!
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń