poniedziałek, 16 maja 2016

Wysokie obcasy


"No tak i znowu jestem w czarnej dupie" - pomyślałam z goryczą siedząc na zimnej kanapie, oczywiście czarnej barwy, w poczekalni jednej z prywatnych przychodni terapeutycznych. Łzy popłynęły mi do oczu. "Boże, tak bardzo nie chce mi się żyć, a jeszcze mam o tym opowiadać jakiejś obcej babie! Pewnie kolejna psychiczna bardziej ode mnie... Co mam zrobić? Może by tak uciec stąd? Oszczędzić sobie kolejnego upokorzenia! Oszczędzić sobie kolejnej opowieści o tym jaka jestem beznadziejna!". Następne 30 minut oczekiwania na sesję przepłakałam, gapiąc się na wiszącą na ścianie plazmę. Parę minut później przyszła po mnie drobna blondynka po czterdziestce. I od tego wszystko się zaczęło...

"Co panią do mnie sprowadza?"- spytała. Wywaliłam z siebie lekko pochlipując, że depresja, że nie mam siły wstać z łóżka i że...mam myśli samobójcze. Ku mojemu zaskoczeniu blondynka nic nie zanotowała, nie posiadała nawet kartki! Szybko wyrwała mnie z żałosnego zawodzenia, mówiąc konkretnym, energicznym głosem "kiedy Pani tak leży po ciemku i ma te myśli samobójcze niech Pani włączy telewizor!". To stwierdzenie szybko wytrąciło mnie z otępienia. "Że co?" - spytałam zaskoczona. "No niechże Pani włączy radio, telewizor, cokolwiek. Bodźce słuchowe pomagają, żeby się na takich myślach nie skupiać!". Wstała dziarsko i podeszła do stojącej w rogu tablicy. Mówiła coś o jakichś sinusoidach rysując diagramy, o tym, że powinnam mieć plan dnia od godziny do godziny, żeby tak bezczynnie nie leżeć itd. itp. Ja w tym czasie połowy słuchałam, a połowę uwagi przeznaczyłam na baczną obserwację swojego nowego terapeuty. Czułam, że trafiłam na kogoś u kogo pobędę dłużej niż dwie sesje!  Czułam, że to wreszcie to! Stała przede mną ładnie uczesana, elegancko ubrana, dojrzała kobieta. Miała ładne buciki na wysokim obcasie! Energiczna, żywiołowa, konkretna, mówiąca z sensem, dająca rady! Od razu mi się poprawiło...
Na drugiej sesji dostałam pierwsze w życiu zadanie domowe! Miałam narysować trzy rysunki w domu. Pomyślałam sobie "kiedy zacznę robić coś konkretnego typu rysowanie, wypisywanie, cokolwiek NAMACALNEGO na pewno wyzdrowieję...". Chętnie przychodziłam więc na kolejne sesje. Kiedy blondynka interpretowała moje rysunki, wszystko co mówiła było prawdą! Do tej pory nie wiem jak to robiła, ale była w tym jakaś odrobina magii. Dostawałam kolejne zadania typu wypisywanie pozytywnych cech - trudne jak diabli, pisanie listu do matki itp... Czułam, że odrabiam lekcje, które zamiast dobrej oceny przyniosą mi spokój ducha, równowagę psychiczną i szczęście...

Podobało mi się w jaki sposób ta kobieta ze mną rozmawia. Było swobodnie, a jednocześnie czułam doping i wsparcie. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów byłam przez kogoś chwalona! Pojechała po całości moją matkę i jej obecnego partnera, z którym zmuszona byłam mieszkać. Nie zostawiła suchej nitki na moim ówczesnym chłopaku. Wszyscy na około byli źli, a to ja byłam ta dobra! Nareszcie! Jakże mnie to cieszyło! Zaczęłam wierzyć w to, że wcale nie jestem takim cholernym zerem, co znacznie wzmacniało moje poczucie własnej wartości! Niestety, zaczęłam wierzyć również i w to, że ludzie, którzy mnie otaczają są beznadziejni i pozbawieni jakichkolwiek zalet... Dla osoby narcystycznej, którą niestety jestem, takie podejście było bardzo szkodliwe. Utwierdzało mnie bowiem w przekonaniu, że wina zawsze leży po stronie wszystkich innych, a ja jestem czysta jak łza...
Ponadto blondynka nie przebierała w słowach wypowiadając się o osobach, jakby nie było, mi najbliższych. Bardzo podobał mi się luz jaki wprowadzała do naszego kontaktu, ale już nieco mniej nazywanie mojego chłopaka zerem z racji tego, iż  nie posiada wyższego wykształcenia i pracuje na stacji benzynowej. Kiedy usłyszałam, że nie powinnam zachodzić w ciążę biorąc psychotropy, bo urodzę cytuję potwora zaczęłam się porządnie niepokoić. Nie odpowiadały mi, aż tak "ostre teksty", kłócące się często z moim światopoglądem! Po kilku sesjach przestałam więc do niej przychodzić. Jak czas później pokazał kolejne kryzysy, jakie pojawiały się w moim życiu, za każdym razem stawiały mnie przed drzwiami jej gabinetu. Czemu akurat jej? Bo mimo wad była jedynym terapeutą, który przypominał żywego człowieka, a nie cholerną, beznamiętną mumię!

Nasz terapeutyczny romans z każdym kolejnym spotkaniem nabierał coraz większych rumieńców...
Było na przykład kilka takich sytuacji, które powodowały, że blondynka stopniowo traciła zyskane u mnie punkty.
Poddana zostałam na przykład relaksacji, podczas której, miałam wyobrażać sobie "pełne ciepła i energii uzdrawiające źródło mocy"...W trakcie, zamiast się ogrzewać, byłam spięta jak jasna cholera i porządnie zaniepokojona faktem, iż kazano mi siedzieć z zamkniętymi oczami! Codziennie miałam za zadanie odsłuchiwanie opowiadanej przez nią bajki terapeutycznej o dziewczynce z indiańskiego plemienia, którą nagrałyśmy na mój telefon...co uważałam za dziwne i głupie. Któregoś razu nakazała mi też, stanąć na postawionym na środku gabinetu, drewnianym krzesełku... zaraz przy krawędzi... Nie pamiętam co to miało na celu, ale mało się nie spierdoliłam... Dość ciekawym jej pomysłem był też list do koleżanek z pracy, który kazała mi napisać, abym mogła wylać z siebie żal i złość...Wszystko szło nieźle do momentu, w którym nie stanęłam z kartką i zapałkami pod swoim oknem. Jak radziła, podpaliłam zapiski, tyle że, zrobiłam to z takim namaszczeniem, iż w środku nocy zmuszone byłyśmy gasić wraz z matką płonącą jak żagiew zasłonę.... Kolejny list radziła pisać do byłego chłopaka... tak, tego zera ze stacji benzynowej... Tym razem nie miałam już używać zapałek! Ulżyło mi nawet, dopóki nie usłyszałam, że dla odmiany mam iść na cmentarz i zakopać kartkę przy grobie mężczyzny o tym samym imieniu... Obawiając się kary boskiej za bezczeszczenie grobów oraz ścigających mnie zza światów zmarłych, z tej metody już nie ośmieliłam się skorzystać... W końcu, kiedy wróciłam do niej po raz setny po dłuższej przerwie, stwierdziła, że coś jest nie tak, że mi się  nie poprawia i istnieje ryzyko, że tak jak jedna z jej pacjentek....uwaga.... MAM RAKA MÓZGU. Na tej sesji była akurat wyjątkowo ze mną moja matka. Ona mało nie dostała zawału, a ja wyszłam z gabinetu z pełnym przeświadczeniem, że jestem śmiertelnie chora i niedługo umrę... Dziś mnie to bawi, w ten dzień byłam w takim szoku, że siedziałam wieczorem pod prysznicem i szorowałam pięty pumeksem prawie do krwi, bo ubzdurałam sobie, że jak mają mnie pochować to z gładkim naskórkiem... Na jednej z ostatnich wizyt dla odmiany dowiedziałam się, że moja agresja do przedmiotów, a konkretnie rzucanie popielniczkami i kubkami, skończy się tym, że w końcu kogoś zabiję... Najbardziej jednak ze wszystkiego, zrażały mnie jej obietnice bez pokrycia. Nie przynosiła obiecanych książek, nie wysyłała obiecanych maili. Na odpowiedź smsową trzeba było czekać parę dni, a na jednego maila nie odpowiedziała wcale, tłumacząc się popsutą skrzynką...

Wiecie, najlepsze w tym wszystkim  jest to, że mimo wielu dziwactw tej kobiety i nieraz komicznych sytuacji, których byłam udziałem, czułam, że ktoś po prostu ze mną jest. Czułam, że ktoś może i chce mi pomóc. Niejeden raz, kiedy było mi bardzo ciężko, wsłuchiwałam się w tą głupią, nagraną przez nią bajkę. Bajkę o dziewczynce, która zgubiła drogę w życiu... Słuchałam cichego, spokojnego głosu i czułam przy sobie jej obecność... Jeden z niewielu terapeutów, którzy ze mną rozmawiali... Dla których byłam człowiekiem, a nie tylko psychologicznym obiektem.
Dziś wspominam ją nieco z uśmiechem, nieco z sentymentem. Trochę wariatka, z ciętym językiem, niedotrzymująca dawanych mi obietnic. Nade wszystko kobieta silna i bardzo barwna. Nikt z was widząc jej zgrabną sylwetkę, wysokie obcasy i blond loki nie podejrzewałby nawet, że kupę lat walczyła z rakiem i ma amputowaną pierś. Te dwa fakty, które mi kiedyś w zwykłej rozmowie wyjawiła sprawiają po dziś dzień, że mam do niej bardzo wiele szacunku i cieszę się, że stanęła na mojej terapeutycznej drodze. Na tej samej drodze po paru latach stanął jednak ktoś jeszcze. Ktoś komu bardziej mogę zaufać i kto znaczy dla mnie jeszcze więcej... Ktoś kto szanuje ludzi bez względu na ich wykształcenie, orientację seksualną czy wyznawaną religię...ale to już zupełnie inna historia...

12 komentarzy:

  1. Cieszę się, że wróciłaś do pisania! :)

    A nawiązując do treści posta - bardzo ujmuje mnie to, że mimo niedoskonałości i rozmaitych "dziwactw" terapeutki (któż ich nie ma?;) dostrzegłaś w niej autentyczną chęć wyjścia Ci naprzeciw. I podoba mi się, że dziś wspominasz ją z serdecznym uśmiechem jako człowieka z krwi i kości. Tak sobie na gorąco myślę, że ludzie - choć niedoskonali - nierzadko dają się lubić. Jeśli i im, i sobie damy na to szansę.

    Trzymaj się! Pozdrawiam ciepło:)
    o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)mimo całej swojej symaptii do blondynki, nad wyraz cieszy mnie jednak to, że moja obecna terapeutka nie diagnozuje mi raka mózgu:P. Doceniam każdy Twój komentarz, a tego nie spodziewałam się tak szybko zobaczyć:).
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
  2. Dobre, a już myślałem ze zastój w blogu.. trochę się dziewie i nie dziewię że ją szanujesz. Mam bliską osobę która para sie magią ( hehe) i pewnie tez by mi kazała iśc na grób o imieniu jakiejś dziewczyny...o dziwno mimo żę często jej nie lubię to coś ma co mnie uwarunkowuje, daje poczucie że jestem człowiekiem... takie ciche nic...no podobno cisza jest mocnejsza od krzyku to pewnie dlatego.. ale ... :D u mnie szykują się randki ( szybkie) już niedługo, no ciekawe ciekawe co to będzie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanuję, bo próbowała mi pomóc i była żywym człowiekiem a nie jak już pisałam zmumifikowanym notowaczem mojego życiorysu:). Czekam na relację z szybkich randek, może też się wybiorę:P;).
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
  3. Jestem pod wrażeniem i Twojej postawy wobec terapeutki, jak i jej samej - jej energii po poważnych życiowych przejściach, chęci niesienia pomocy i oryginalnych metod terapeutycznych. Z drugiej strony jednak nie mogę wyjść z podziwu jak ktoś tak bezpośredni że aż bezczelny (np nazwanie faceta "zerem") może pracować jako psycholog... Ale może po prostu te jej nieocenione zalety w bilansie z minusami dają po prostu złoty środek, czyż nie? :)
    Życzę wszystkiego dobrego,
    Kinga (www.kobiece-gadanie.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz mając do wyboru chłodnego, zdystansowanego terapeutę a żywiołową osobowość z ciętym językiem zdecydowanie wolałam to drugie;). Dziękuję, że zajrzałaś, za jakiś czas również wpadnę i zostawię po sobie coś konstruktywnego;).
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
    2. jak Ci się zbierze więcej wpisów, powinnas je wydrukowac i wysłać do jakiegoś wydawnictwa. poważnie. piszesz o sprawach ciężkich i bolesnych, a jednocześnie z takim humorem. szkoda tylko, że tak rzadko dodajesz wpisy. może dobrze byłoby wyznaczyć sobie zadanie: co najmniej raz w tyg. umiescic wpis na blogu. myślę, że mialoby to rowniez dużą wartość terapeutyczną (dyscyplina, te sprawy)

      Usuń
    3. Wiesz, cieszę się kiedy mnie ktoś czyta za darmo, nie wiem czy miałabym śmiałość, aby wysłać gdzieś swoje "wypociny":). Prawdą jest, że w każdy wpis wkładam serce i staram się, żeby był o czymś dla mnie ważnym, stąd są to wpisy rzadsze, ale za to bardziej obszerne. Nie zawsze jestem w kondycji psychicznej, żeby pisać...Co do dyscypliny to wiem, że jest ważna i mam z nią mega problem:/! Cieszę się, że do mnie zaglądasz i dziękuję Ci za komentarze, których mam stosunkowo niewiele jak na tyle wejść...Cóż, nie każdemu się chce i jestem wdzięczna, że Tobie się chciało:).
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
  4. Z opisu niewątpliwie ciekawa kobieta ;) Może do prowadzenia terapii przydałoby jej się trochę ogłady,ale czy wtedy byłaby tak autentyczna? Przekazywanie obaw bądź ocenianie Twoich nabliższych wymagało by trochę zmian przekonań w niej samej. O ile gdy np. koleżanka stwierdzi,że Twój facet to ch.. o tyle terapeutka myślę,że nie jest od takich ocen podczas sesji. Fajnie jednak,że była to dla Ciebie jakaś przygoda,doświadczenie i chyba też dawka energii (poza sytuacją z rakiem). :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sytuacja z rakiem była ukoronowaniem naszej znajomości:D wiesz, sto razy bardziej wolałam te jej nieraz zaskakujące i kompletnie nieprzemyślane teksty, niż terapeutów, którzy tak bardzo uważali na to co mówią... że nie mówili nic ;) nic mnie tak nie frustrowało na sesjach z innymi jak cisza!
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
  5. Bardzo fajnie, że znów można coś przeczytać na blogu. Bardzo fajnie, że znów wróciłaś do pisania. Trzymaj się CIEPLUTKO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem mogłoby być częściej... ale za to jak już jest to z mega emocją ;)
      pozdrawiam ciepło i dzięki za odwiedziny
      Ana

      Usuń