środa, 14 października 2015

Czerwony fotel


Dwa czerwone fotele, kiepsko pomalowana ściana za tym na którym jakieś pół roku temu usiadła ONA. Właściwie to ona już tam była a to ja pojawiłam się na swoim miejscu. Miejscu KLIENTA. Rozpoczęłam terapię w nurcie Gestalt.

Początkowo ONA wydała mi się dosyć nijaka, podobna do innych psychoterapeutów u których byłam kilka razy, ostatecznie rezygnując z myślą "szkoda pieniędzy". Szlak mnie trafiał, kiedy za każdą kolejną sesję przyszło mi zostawiać JEJ na biurku stówę, ale polubiłam JĄ jako osobę a właściwie swoje wyobrażenie o NIEJ, bo tak naprawdę pojęcia nie miałam jaka jest naprawdę. Słyszałam z JEJ ust "nie jesteś sama", "przejdziemy przez to razem", "wiem że jest Ci ciężko".

Na początku byłam sceptyczna a wszystkie miłe słowa, które od NIEJ słyszałam traktowałam jako próbę polepszenia mi nastroju, po to bym za tydzień wróciła ja i stówa z portfela mojej matki. Stopniowo jednak zaczęłam czuć się bezpiecznie, nabrałam zaufania. Miałam nieodparte przeczucie, że trafiłam na naprawdę dobrego człowieka, któremu nie jest obojętny los innych ludzi. Dodatkowo JEJ wykształcenie, tytuły jakie miała, sposób wypowiadania się i często trafne spostrzeżenia, które rzucała niby od niechcenia, utwierdzały mnie w przekonaniu, że to psychoterapeuta idealny dla mnie.

Nawet się nie spostrzegłam, kiedy stała się dla mnie kimś cholernie ważnym. Stała się czymś na wzór przyjaciółki, starszej siostry, może nawet matki. Kimś kto mnie wysłucha, pocieszy i da ciepło drugiego człowieka, którego mi tak potwornie brakowało. Zrobiłam straszny błąd traktując JĄ w ten sposób i przekraczając granice. Momentem kulminacyjnym było zaproszenie JEJ do znajomych na Facebooku. Zmieniła zdjęcie profilowe. Wyglądała na nim tak ładnie i dziewczęco, że mimo, iż wcześniej widziałam jej profil i był mi obojętny tym razem skusiłam się.

Wyjątkowo łatwo przyszło JEJ sprowadzić mnie na ziemię. Zaproszenia nie przyjęła. Poinformowała mnie bardzo rzeczowo, że tylko po zakończeniu terapii i okresie karencji możliwe jest jakiekolwiek utrzymywanie kontaktów towarzyskich podkreślając "jeśli obie strony tego chcą", powiedziała też jasno "ja nie jestem Twoją koleżanką".Te słowa odbiły się w mojej głowie szerokim echem i choć wiem, że to prawda wolałabym ich nigdy nie usłyszeć. Wcześniej mogłam pisać do NIEJ smsy, zawsze odpisywała, dodawała mi otuchy, czułam że mam do kogo się zwrócić. Po tym kiedy wysłałam JEJ wiadomość że wzięłam dużo leków i bardzo źle się czuję - zabroniła tej formy kontaktu ograniczając ją tylko do umówienia się na spotkanie. Zagroziła również, że jeśli dostanie następnego takiego smsa, wzięła to chyba za informowanie jej o próbie samobójczej, zadzwoni pod 112. Głównie nie zapomnę słów "jeśli chcesz się zabić zrób to ale ja nie chcę o tym wiedzieć" - kolejny tekst, który prawie mnie sparaliżował. Na koniec sesji usłyszałam dla kontrastu "życzę Ci naprawdę dobrego życia, może nawet Tobie bardziej niż innym moim klientom".

Ostatnia nasza sesja była koszmarem, wytrzymałam 30 minut i zrezygnowałam. Poszłam tam z nadzieją, że choć trochę poprawi się moje samopoczucie a usłyszałam "zafiksowałaś się na tym, żeby znaleźć pomoc, nie czekaj, aż ktoś Cię uratuje, bo to nie nastąpi. Musisz uratować się sama". Kilkukrotnie ONA pytała mnie czy na pewno chcę terapii, jakby czekała, aż zrezygnuję i pozbędzie się natręta, wrzodu na tyłku, śmiecia. Zdenerwowana takim podejściem spytałam, czy mam wyjść a w odpowiedzi usłyszałam "rób co chcesz w końcu jesteś dorosła".

Stało się dla mnie najgorsze co mogło się stać. Po raz kolejny ktoś mnie odrzucił. Minęło już trochę czasu, a ja czuję się jakbym miała żałobę. Jakby odszedł ktoś mi drogi, cenny, "mój anioł". Moja psychoterapeutka zmieniła do mnie podejście i nie będzie już taka jak była wcześniej. Zawiniłam bo "pokochałam" nierzeczywisty obiekt, który stworzył mój przesiąknięty psychotropami mózg i choć zdaję sobie z tego sprawę jest mi tak cholernie źle. Może gdyby to był ktoś inny znienawidziłabym go życząc wszystkiego najgorszego, ale jakoś JEJ nie potrafię. Boję się tego co jeszcze od NIEJ usłyszę, boję się JEJ chłodu, dystansu, który się pojawił, czuję nawet niechęć przed spotkaniem, choć o dziwo dalej JĄ lubię. Przede wszystkim czuję żal...Żal po stracie.....

Ta kobieta to mój siedemnasty psychoterapeuta i choć z anioła stała się w pewnym sensie mym katem nie odpuszczę słyszycie??? Nie rzucę tej pieprzonej terapii, mimo że, gdy tam idę, jest mi tak strasznie głupio i wstyd. Stawie temu czoła. Nadejdzie jeszcze taki dzień, kiedy zejdę z tego cholernego czerwonego fotela wolna od lęku i swoich demonów a wtedy szczęście będzie już tylko na wyciągnięcie ręki......

5 komentarzy:

  1. hej, nie bądz smutna, pięknie to napisałaś. Miałem podobne doświadczenie z panem psychologiem, może nie doświadczenie a przeświadczenie że żeby terapia mi pomogła powinniśmy być jak koledzy, to był psycholog z terapii grupowej, ale teraz mimo że sie prawie do siebie nie odzyamy (nigdy nie odzywaliśmy i nie byliśmy blisko) to akceptuje ten stan, nawet uważam za lepszy, choć może to dlatego że to terapia grupowa i odzywam się do innych, bo jakbym był sam na sam z nim to by było gorzej. Oni po prostu muszą tak robić, mają tuziny pacjentów i z każdym nie mogą wchodzić w tak bliską relację, choć my bardzo tego pragniemy. Polecam Ci po raz kolejny terapie grupową, bo indywidualna ma wegdług mnie więcej minusów. Pamiętam pierwszą rozmowę z tym pscyhologiem jak mu powiedzialem żeby traktowal mnie jak kolegę bo wtedy lepiej się otwrze to się nie zgodził na samym początku, może to mi pozwolilo uniknąc jakiegos rozczarowania, tako czy owako trzymaj się ciepło Anastazjo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę Fryderyku że i na grupówkę przyjdzie czas. Ta terapia jest moim wyzwaniem i nie mogę odpuścić. Muszę udowodnić sama sobie że się da coś osiągnąć uporem i jakby nie było swoją ciężką pracą. Minęło pół roku i idę dalej.... ściskam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że ma rację tylko Nasza ciężka praca nad sobą może pomóc. Psychotetapeuta nas kierunkuje, podpowiada ale to tylko'my mozemy z tym skończyć. Sama wiele razy słyszałam że tylko ja mogę sobie pomóc. I chociaż na początku się buntowałam: " przecież jestem chora, potrzebuję pomocy Jak mam z tym zerwać? Kiedy jestem w tak złym stanie..." Jednak taka jest prawda, że czesto sami lubimy bawić się naszymi złymi emocjami, nagle zauważyłam że sama do nich wracam i rozdrapuję. W moim przypadku ciągłe rozmawianie o moich odczuciach, lękach i złym stanie tylko pogarsza sytację. Ostatnio stosuję zasadę "To tylko kolejny atak, wrótcd minie i staram sie nie rozmyślac" Cóż czasem pomaga... Pozytywka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że terapeuci to nie Bogowie i tylko my sami możemy sobie pomóc. Jednocześnie uczy się ich, aby osobie w depresji mówili "nie jesteś sama", "przejdziemy przez to razem"... Osobie tak samotnej jak ja takie teksty robią tylko mętlik w głowie. Tak naprawdę dla terapeuty to tylko praca, a klient może się zaangażować i pomylić płatne służbowe wizyty z namiastką nie wiem czego, chyba przyjaźni:(. Będę o tym jeszcze pisać:).
      pozdrawiam ciepło
      Ana

      Usuń
    2. Faktycznie łatwo się zaprzyjaźnić, dlatego sądzę że powinni jednak trzymać dystans. Miałam kiedyś krótku warsztat na którym trochę zaznałam terapii Gestalt i tam też terapeutka sprawiała wrażenie kogoś kto chce się zaprzyjaźnić, byłyśmy jakoś naturalnie na Ty. Miało się wrażenie że autentycznie obchodzą ją moje problemy, że współczuje... Pozytywka

      Usuń