sobota, 12 grudnia 2015

"Zawsze tam gdzie Ty" cz.1


Zapraszam do kolejnej historii z mojego życia. Z racji tego, że potrwała 11 lat, zmuszona jestem poświęcić jej więcej niż jeden post. Nie miejcie mi tego za złe.

Lato. 
Stoję na korytarzu beznadziejnego liceum, do którego zapisała mnie matka. Jestem zła, nie, właściwie jestem wściekła!. No oczywiście, nie dostałam się tam, gdzie chciałam i teraz zmuszona będę łazić do tej wielkiej, ponurej budy. Patrzę na listę imion i nazwisk wywieszoną na korkowej tablicy. Liczę ilu jest tam chłopców. Raz, dwa, ....osiem. Hmmm, czy wśród nich jest ten jeden jedyny, którego sobie wymarzyłam? Musi być! Czuję, że jest! Nie, niemożliwe. Pewnie to żaden z nich. Nigdy nikt mnie nie pokocha! Zielonooki to jedyna, wielka, niespełniona miłość. Jednak czuję, że on tam jest. Jest w tym spisie, w tych literach. Mam przeczucie.......

Kiedy lepiej poznaję chłopców z mojej klasy, stwierdzam z pełnym przekonaniem, że wizjonerką to ja raczej nie zostanę. Żaden nie wygląda i nie pachnie tak jak zielonooki, z którym, po tragicznym finale moich zalotów, nadal jeszcze się widuję. Żaden nie przypada mi do gustu. Za to jeden osobnik - wkurwia mnie ponad stan!!! Ten chłopak to typ ironicznego wesołka. Jest bardzo pewny siebie i zawsze ma coś złośliwego do powiedzenia. Nie cierpię go!

II klasa liceum. Lekcja znienawidzonego przeze mnie języka francuskiego. 
Wstaję z miną skazańca, trzymając w rękach prawie pustą kartkę z odmianami czasowników, które zna chyba tylko  to stare, nieprzyjemne, skrzeczące babsko przy tablicy. Podchodzę do biurka i ze smutkiem oddaję kartkę. Będzie pała jak nic. Szósta z kolei. Wracam na swoje miejsce. Wtem po klasie rozlega się rechot wesołka. "Jaki kujon, tak szybko sprawdzian oddała. Ha, ha, ha". Wracam się do jego ławki, biorę podręcznik do francuskiego i uderzam nim z impetem w blat. "Sam jesteś kujon debilu". Ja jestem zagrożona i mogę nie zdać, a ten pajac się śmieje. Chce mi się płakać.......

Parę miesięcy później. Lekcja historii. 
"Wysiedzieć się nie da z nudów. Matko, czym by się tu zająć! Wiem! Dopiekę wesołkowi" - myślę. Odwracam się do niego i na ostatniej stronie zeszytu rysuję infantylne serduszka. Pod nimi wpisuję swój numer telefonu z napisem zadzwoń. Koledzy wesołka śmieją się z jego zawstydzenia. Czemu podaję prawdziwy numer ? Nie wiem. A co tam, przecież i tak nie zadzwoni....

Po jakimś czasie dostaję telefon. "No cześć, miałem zadzwonić i co powiesz?". Gdyby ziemia w tym momencie mogła się rozstąpić i mnie pochłonąć....To by mnie pochłonęła. Telefon wesołka zwala mnie z nóg. Zapraszam go do siebie. Już nie pamiętam nawet czemu. Chyba chcę być po prostu miła. W umówionym dniu ogarnia mnie panika. Nie mam odwagi przełożyć spotkania - może dlatego, że przekładałam je już sześć razy - więc nie otwieram wesołkowi drzwi, udając, że nie ma mnie w domu. W ciągu dnia nie odbieram telefonu, a wieczorem spotykam się z zielonookim. Rozmawiamy sobie spokojnie o jego nowym chłopaku i eksperymentach łóżkowych, które zaczął praktykować, aż tu nagle rozlega się głośne walenie do drzwi. Sprawdzam przez wizjer. Na obskurnym korytarzu  stoi wesołek z jakimś kumplem w kapturze. "Nie otwieraj mu, zaraz sobie pójdzie! Co to za typ. Jakiś wariat, żeby się tak dobijać?". Gaszę światło i siedzę z zielonookim dobre 20 minut, a wesołek puka. W końcu dzwoni moja komórka, którą świetnie słychać w całym mieszkaniu. Nie odbieram. Po pięciu minutach dostaję smsa o treści "Słyszałem twój telefon, wiem, że jesteś w domu. Poczekam, aż mnie wpuścisz". Cała w panice, czując się jak żona ukrywająca przed mężem kochanka w szafie, zostawiam w ciemnym pokoju swoją niespełnioną miłość i idę otworzyć drzwi. Zakapturzony kolega okazuje się całkiem sympatyczny, a wesołek wymusza na mnie deklarację kolejnego spotkania. Głupio mi jest po raz setny wystawić go do wiatru, więc spędzam z nim fascynujące parę godzin, patrząc jak gra na kompie w NBA. Po dziesiątym rzucie Michaela Jordana jestem lekko poirytowana, po dwudziestym pojawia się niedowierzanie, po trzydziestym pozostaje mi już tylko czekać, aż śmierć nadejdzie.....  
Tamto spotkanie stanowi jedno z najnudniejszych momentów mojego życia, jednak, ponieważ wesołek nadal chce się widywać, nie umiem odmówić.

Zaczynamy sporo rozmawiać przez telefon. Godzinami....Mamy o czym i o kim z racji tego, że chodzimy do tej samej klasy. Wesołek przy bliższym poznaniu okazuje się całkiem inteligentny i nawet dowcipny. Jest bardzo wysoki, co sprawia, że czuję się przy nim jak mała kobietka. Wyjątkowo szczupły, z płaskim lekkim kaloryferkiem. Dziwnym zbiegiem okoliczności zaczyna ładnie pachnieć. Nie są to drogie perfumy zielonookiego, ale stara się. Pomaga mi dużo w lekcjach. Dzięki niemu nie muszę już wydawać pieniędzy na korepetycje z matmy. Kiedy się wściekam i rzucam książkami, on ze stoickim spokojem je podnosi i dalej rozprawia o liczbach i działaniach.  Jest naprawdę dobry w przedmiotach ścisłych, choć koszmarnie leniwy. Zaczynam go lubić......

Ciemny pokój. W tle płyta Natalii Oreiro.
"Przyniosłem Ci prezent". Żółciutka świeczka w kształcie pomarańczki ląduje w moich dłoniach. Zapalam i trzymam. "Pięknie wyglądasz w tym świetle. Naprawdę ślicznie". Ja się komuś podobam? Ja??!!! Biorę wesołka za rękę i idziemy na spacer do pobliskiego parczku. Jestem bardzo podekscytowana, szczęśliwa. Siadamy na zimnym kamieniu. "Zamknij oczy i wytrzymaj tak przez minutę" - wołam. Zamknął. Przybliżam się i szybko całuję go w usta. Krótko, delikatnie. "To było przyjemne" - woła i bierze mnie na ręce. Czuję się leciutka jak piórko. Jak mała, bezbronna kobietka. Czuję, że komuś na mnie zależy, że jestem coś warta.......


ciąg dalszy nastąpi




2 komentarze:

  1. hmm, ciąle myśle o tym jak to sie zakończy, bo pewnie źle .. Dziwi mnie że nie dałaś wesołkowi psychicznie w pysk gdy grał se w NBA.. albo jesteś nieśmiała ( ale tu jest sprzeczność, bo nieraz nie jesteś ) albo łakniesz miłości od każego.. Mam wrażenie ze się Tobą zabawi, choć niewiem. Ogólnie ładnie piszesz. Ładniej niż ja na swoim blogu hehe :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Łaknę miłości - nawet trafnie spostrzegłeś, widać, że uważnie mnie czytasz:). Dziękuję. Najprawdopodobniej choruję na borderline, jestem chwiejna i zawsze chyba byłam. Teraz zaczynam to widzieć:(. Co do gry wesołka w NBA muszę go trochę obronić. Myślę, że nie umiał wtedy się wyluzować i ze mną normalnie pogadać. Był młody, tak jak ja i nie wiedział jak podejść do dziewczyny. Wtedy....Później już było inaczej, ale o tym następnym razem.
    Ściskam Cię i życzę postępów w nauce japońskiego;)

    OdpowiedzUsuń